Kulig

Niedzielne popołudnie, skraj Puszczy Knyszyńskiej, troje sań, a właściwie fur z płozami, trzy piękne konie – perszerony – w naszym lokalnym wydaniu konie zimnokrwiste rasy sokólskiej. Pełna obsada – dwadzieścioro troje pasażerów tj. szesnaścioro dorosłych i siedmioro dzieci.
Ruszamy drogą puszczańską wśród pięknych przedwiecznych świerków i sosen, niektóre z nich niestety odarte z kory przez korniki, smutny widok. Co jakiś czas się zatrzymujemy, drepczemy przy saniach, znowu wchodzimy i jedziemy dalej. Śnieg trochę mokry, przysypany igłami drzew, drobnymi gałązkami, gdzieniegdzie ślady zwierząt. Atmosfera radosna, dzieci roześmiane i trochę wystraszone prędkością, końmi, zakrętami i górkami. Po dwóch godzinach wracamy do cywilizacji, przesiadamy się do samochodów i jedziemy na ognisko do znanej miejscowości wypoczynkowej na W., jak mówimy o naszej wsi. Uwarzony przez samego Wiceprezesa – bigos, kiełbaski pieczone w ognisku, glӧgg, drożdżówki – wypiek Sekretarza, owoce, orzechy, czekoladki. Dzieci staczają się z górki po śniegu, Dziadek Ryszard też. Potem zjazd na sankach, zabawy z psami, znowu siedzenie przy ognisku, gdzie toczą się rozmowy „takie o życiu”, o ostatnio oglądanych filmach, jakości jedzenia, planach Stowarzyszenia, nadchodzącej wiośnie i uprawie ogródków, dzieciach i wnukach, wspomnienia o tych co odeszli. Rozstajemy się w szampańskich humorach, od poniedziałku dzieci mają ferie, część wyjeżdża z Rodzicami, część z Dziadkami na narciarskie szaleństwa.
Następnego dnia dzwonimy do siebie pytając o zdrowie przede wszystkim dzieci, niektóre z nich przemoczyły się do bielizny, ale wszystkie w doskonałej kondycji, dorośli takoż. Postanawiamy, że jeżeli warunki śniegowe pozwolą zorganizujemy kulig w roku przyszłym i będziemy się równie dobrze bawić.

kulig